Forum Zakon Andramelacha Strona Główna
 Forum
¤  Forum Zakon Andramelacha Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
Zakon Andramelacha
Forum Gildi Zakon Andramelacha na Shardzie Mysterious World
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
podanie

Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Zakon Andramelacha Strona Główna -> Koszary Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
podanie
Autor Wiadomość
yl
Gość






PostWysłany: Śro 19:06, 30 Maj 2007    Temat postu: podanie
 
Ylandes nie posiada blizn na twarzy, które znamionowały by twardość jego charakteru.
Miast tego jego raczej łagodne, brazowe oczy potrafią rozjarzyć się niebywałą radością,
zupełnie jak oczy małego dziecka na widok upragnionej zabawki. Nie jest on ani zbyt wysoki ,
choć na pewno nie karzełkowaty, ot przeciętna krasnoludzka postać o solidnej budowie ciała.
Spod koszuli niemal niewidocznie, ale jednak wystaje niewielki brzuszek. Czasem utyka na lewa nogę.
Nieznajomych wita lekko ukośnym, całkiem życzliwym uśmiechem, zupełnie jakby prawa strona ust nie nadawała sie do tej roli,
lub nie potrafiła sie unieść. Dłonie często splata przed sobą, w najróżniejszy sposób, co czasem wyzwala
charakterystyczne strzelanie w stawach palców. Geste brwi nadają mu groźnego wyglądu, gdy je marszczy.
Dzięki nim również, dosadnie potrafi wyrazić swoja dezaprobatę, czy nawet złośliwość. Od czasu do czasu jego
starannie utrzymana broda lubi zamoczyc sie w wiecej niz jednym kuflu piwa




Sytuacja jest niewesoła, bardzo skomplikowana przez tego kupca, którego tylko żywa osoba gwarantuje zapłatę ....
Żywa osoba i bezpiecznie dostarczony ładunek. Reputacja jakby mniej teraz zaprzątała mi głowę, lecz, w sumie, to dzięki niej
teraz tu jestem.
Na co jednak martwemu reputacja? Zatem, otwarta walka odpada. Kusznik ... celuje w moje wynagrodzenie,
a ten mały sknera nie chce sie ruszyć do tego lasu ... a może to właśnie to jest szansa? ...
Ci orkowie nie wydają sie być zniecierpliwionymi. "Jest ich czterech, a ja jeden, dlaczego patrzysz na mnie
jak na półboga, cudotwórcę?" - zapytałem ciut zrezygnowanym głosem. Woźnica zbladł, następnie poczerwieniał z wściekłości:
"Przecież za ochronę Ci płacę, a nie za wytyczanie drogi ucieczki przed pierwszymi lepszymi zbirami.". Ork z maczugą, poruszył się,
pokazał palcem wolnej ręki na swoją maczugę, chcąc wystraszyć nas, zmusić do szybszej decyzji. Skoro nie atakują,
to albo czują się pewnie albo, nie chcą ryzykować. Nie odwracając wzroku od kusznika, a nasłuchując co robi czwarty, ten za mną,
rzekłem: "Masz rodzinę, ja też mam życie. Jesteś obrotnym kupcem, na pewno uda Ci się odrobić tę niewielką stratę.
Wrócisz do swoich spraw i niedługo zapomnisz o tym co się tu dzisiaj wydarzyło. Po za tym nie dałeś mi nawet zadatku,
a żądasz poświęcenia mej głowy?".
Kupiec chwycił się poręczy i niezauważalnie, nie wiadomo skąd wyciągnął niepozorny mieczyk,
unosząc go w geście odmawiającym poddania się. Orki mruknęły, nie wiem czy ze zdziwieniem i zdenerwowaniem, czy z pobłażaniem.
Zanim zdążył jednak cokolwiek dalej poczynić poczuł na szyi zimny dotyk czubka mojego miecza i usłyszał: "Prędzej sam Cię zarżnę,
niż pozwolę by Twoja głupota nas zgubiła. Głupota i kłamstwo, bowiem bronisz jakichś butelek i ponoć nic niewartego kufra jakby
od tego miał los świata zależeć, co już Im - wskazałem głową na orków - dało powód do tego by baczniej i na pewno się przyjrzeć
twemu wozowi". Ork z maczugą jakby chrząknął z potakującym gestem głowy. To mówiąc chwyciłem niemal sparaliżowanego strachem,
a zdziwionego już kompletnie kupca i gdy chciałem się zacząć strategicznie wycofywać do lasu, mało majętny w pieniądzach i
rozumie jak sie okazało człowieczek wyrwał mi się, gryząc mnie w rękę. Podniósł swój mieczyk i .... skończył szarżę w jej
najznamienitszym momencie. Zdarzyło się to, gdy wydobywając z siebie bojowy okrzyk, został potraktowany uderzeniem orkowej
pięści nawet a nie maczugi, -na szczęście- tak mocno, iż od razu padł bez zmysłów i czucia w kurz drogi. Ja sie nawet nie
ruszyłem do walki, tylko powoli zacząłem sie cofać. Orki odczekały, aż zniknę w leśnej zieleni i spiesznie rzuciły się do wozu.
Dowódca z maczugą, krzyknął na orka z kuszą by pilnował kupca i reszty drogi, gdy tymczasem on dokona sprawiedliwego podziału łupów.
Kusznik podszedł do kupca czubkiem nogi sprawdzając czy ten nadal nieprzytomny. Dowódca nagle zmienił zdanie i stwierdził,
że zabierają wóz do swego obozu, co mogło skomplikować sprawy. Krzyknął na kusznika by ten podniósł kupca i posadził go na wozie z tyłu.
Ork posłusznie podszedł do mojego pracodawcy, schylił się, następnie zacharczał bulgocząc i padł. Z jego gardła wystawała strzała.
Orki ryknęły raz a głośno, lecz gdy drugi z nich otrzymał postrzał w prawy bark, ryknęły drugi raz, tym razem w proteście i
wycofały się za wóz. Przekląłem swoją niezdarność i zęby kupca, którego ugryzienie bolało nadal i miało afekt na celność mojego strzału.
Sytuacja chwilowo była patowa, a stać tak nie mogliśmy. Gdy odrzuciłem już czwartą z kolei koncepcje rozstrzygnięcia tej sytuacji,
nagle jeden z orków zaczął się czołgać po leżącego metr przed koniem kupca. Drugi z nich szukał ręką lejcy chcąc przesunąć wóz.
Jak będą mieli kupca i wóz, wówczas nic im trzem nie zrobię. Pomknęła strzała, trafiła w ramię orka, który chciał sięgnąć lejców,
przenosząc jawną moją dezaprobatę i sprzeciw dla takiego pomysłu. Druga strzała pomknęła w stronę niezdecydowanej głowy orka,
wciąż znajdującego się na ziemi, nie wiedzącego czy cofać się, czy może nadal czołgać po kupca. Teraz jednak ten dylemat,
jak i trudy samego życia miał już "z głowy" bowiem wierzyć się nie chce by mógł korzystać z mózgu, który właśnie wylewał się z jego
głowy na drogę. Międzyczasie odważniejszy niż myślałem ork dowódca, dokonał rzeczy istotnej i przesunął wóz, zasłaniając siebie,
zranionego kompana i kupca, którego teraz miał za jeńca. Zabrało to jednak chwilkę, którą skwapliwie wykorzystałem dla
osiągnięcia przewagi. Znalazłem się pod wozem, a Orkowie zaczęli krzyczeć do mnie, myśląc iż nadal mierzę w nich z łuku z lasu,
karząc mi się poddać. Jako ze dyplomacja nie była moją życiową pasją, ciachnąłem silnie w kostkę orka z maczugą, który wydał z
siebie jęk zdziwienia, jednocześnie puszczając wciąż nieprzytomnego kupca, który padł na ziemię jak worek warzyw bezwładnie.
Drugi widząc mnie pod wozem, postanowił zajść mnie z drugiej strony, by uniemożliwić dalsze działanie i wziąć w kleszcze.
Ja tymczasem jednak zdążyłem wysunąć się od strony konia (na drugi raz zdecydowanie muszę opracować inną taktykę, bowiem biedna
szkapa również stresująco odczytała sytuacje co wyraziła w formie ni mniej ni więcej - łajna, z którym musiałem dla dobra sprawy
wejść w kontakt). Starałem sie pozbyć obrzydzenia równie szybko co strzały, którą zbyt pospiesznie wymierzyłem w stronę dowódcy,a która,
jak znakomita okazja czasem, przemknęła mu koło nosa. Widząc, że nie mogę coś polegać na łuku, chwyciłem za miecz swój i natarłem na
tego z maczugą. Uniknąłem uderzenia i przebiłem bok orka. Kątem oka zauważyłem szarżę drugiego przeciwnika. Kępka trawy, o którą się
potknąłem chyba ocaliła mi życie, bowiem topór drugiego, który ze świstem przeciął powietrze, zabrał ze sobą jedynie kilka mych włosów.
Odpowiedziałem całkiem przyzwoicie, uderzając od dołu swym mieczem pod odsłoniętą pachę, niemal wyrywając ramię z barku.
Opadający miecz nieco przekręciłem i dzięki temu swobodnie wjechał miedzy kręgi na szyi orka, wysyłając go do krainy wiecznych łowów,
czy też tam ... napadów ... Ostatni adwersarz, dwukrotnie poraniony, miał być jedynie dobity, ale znalazłem się w niestosownej sytuacji,
bowiem trzymał on w ręce miecz kupca, mieczyk bardziej, a drugą trzymał samego kupca. Intencje jego jasnymi były,
podobnie jak i moja sytuacja. Na szczęście głupia, acz waleczna dusza kupca pomogła nam bo wyjął on zza pazuchy, sztylet,
sztylecik nawet rzec można z racji mikrych rozmiarów, i dźgnął w rękę i udo orka. Ten go puścił, a ja dokończyłem dzieła, trafiając
celnie w samo serce paskudnego humanoida. Walka na szczęście skończoną była, a ja miałem caaaałą drogę przed sobą,
by wyjaśnić boczącemu się kupcowi, dlaczego tak a nie inaczej postąpiłem, udowadniając, że miałem racje bo przecież jedziemy dalej.

Powrót do góry
acles
Stonka 2



Dołączył: 14 Mar 2007
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zwoleń/kielce

PostWysłany: Śro 20:08, 30 Maj 2007    Temat postu:
 
Reikard poprawiał właśnie uzdę Dziuba, świeżo otrzymanego od przyjaciela widmowego ostarda, gdy nagle usłyszał hałas na niużywanym przez nikogo trakcie. Wskoczył na siodło wierzchowca i razem wtopili się w otoczenie. Zza pagórka wytoczył się powoli wóz Ryrona, wraz z koniem Ryrona, którym powoził jakiś krasnolud. Kiedy przejeżdżali niebezpiecznie blisko elfa, łucznikowi udało się zajżeć do środka, gdzie owinięty w niedźwiedzią skórę smacznie chrapał Ryron. Na jego twrzy widniał wielki siniec pokryty kilkoma strupami. Reikard powoli wynurzył się z cienia.
- Bwael! - wykrzyknął kładąc rękę na kuszy - wjechałeś właśnie na ziemie należące do zakonu Andramelacha. Kimże jesteś i co robisz na wozie naszego rzemieślnika. - Reikard zmierzył wzrokiem krasnoluda, oczekując na odpowiedż.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Zakon Andramelacha Strona Główna -> Koszary Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
 
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy